niedziela, 16 grudnia 2012

Bądźmy poważni

Dawno tutaj nie zaglądałem, czytelników raczej nie mam, bo wpisy tutaj pojawiają się jak paczki na poczcie - losowo. Raz jest ich więcej raz mniej, chociaż trzeba przyznać, że ostatnio jest ich mało. Spowodowane jest to tym, że mam trochę mało czasu na prowadzenie bloga, a dodatkowo mało tematów, które odważyłbym się poruszyć.

Na wasze nieszczęście w przedświątecznym okresie znalazłem właśnie czas by głosić moje denne teorie i opowiadać mało ciekawe historie. Zacznę od tego, że konkurencja upada, dodatkowo namaszcza ten nędzny blog jako kontynuacje. Szczerze to nie mam nawet pojęcia czym spowodowany jest ten upadek, ale  z pewnością wyjdzie na plus. Zamiast popisów słownych zobaczymy (mam nadzieję) grę praktyczną i popisy na szachownicy. Dojście do pierwszej kategorii nie będzie już tylko teoretycznym poradnikiem opartym na bujnej wyobraźni, zostanie poparty praktycznym doświadczeniem. Konkurencja jednak nie odchodzi w milczeniu, a wręcz przeciwnie, zamierza krytycznym okiem spojrzeć na mnie, moje teorie i mojego bloga. Z całych sił życzę powodzenia, bo patrząc na częstotliwość wpisów tutaj to będzie niezła katorga oczekiwać na nowe posty.

Krytyka już się zaczęła, zarzucono mi niepoważne podejście, nie mówiąc już o wyznaczeniu granicy, do której dojdę. I jest w tym trochę racji, bo przecież ja nie jestem poważnym zawodnikiem. Jak można mówić o poważnym podejściu kogoś, kto nie trenuje. To tak jak mówić, że piłkarze w Ekstraklasie mają napięty terminarz. A nie trenuje, bo nie mam motywacji i czasu. Nie będę się jednak nad tym rozwodził, bo o czym tu gadać - nie chce to nie trenuję. 

Skoro nie ma treningu, to nie ma postępu, ale to nie nowość bowiem od listopada 2011 roku postępów nie robię systematycznie krocząc do tyłu. Dużo jednak gram, postawiłem na grę praktyczną. Od czasu przeprowadzki do Wrocławia zagrałem więcej partii niż dotychczas w całym życiu. Niemal wszystkie z silnymi zawodnikami. 

Odrzuciłem jednak grę w Internecie partii o długości powyżej 5 minut na zawodnika, a jak je gram to nie traktuję ich poważnie. Dla mnie poważnych szachów w Internecie teraz nie ma i to jest pierwszy objaw mojej przemiany. Teraz z szachowej pustyni przeniosłem się na oazę i Internet przestał być moją jedyną szansą na grę, a zdecydowanie wolę grać poza nim. Szachy to nie tylko figury, to także dwóch zawodników siedzących naprzeciwko siebie, to rywalizacja, której pełni nie da się zaznać w Internetowych partiach.

Na koniec wróćmy do tytułu. Poważny zawodnik to taki, który nie ma słabszych i lepszych dni, nie tłumaczy się także w ten sposób. Wszystkie partie traktuje jako co najmniej walkę o życie, zarówno te grane w Internecie jak i przy drewnianej tudzież kartonowej szachownicy. Trenuje, a co więcej robi to regularnie, konsekwentnie pracując nad sobą, eliminując błędy czy niedoskonałości. 

Jeżeli tak wygląda poważny zawodnik, to "bądźmy poważni" - ja takim nie jestem.

poniedziałek, 22 października 2012

Głupiec wśród geniuszy

"Zawsze powtarzam - mnie są potrzebne mądre szachy, a nie głupie" - tak, to kolejny wpis, który rozpocznę cytatem, tym razem cytat z filmu "Planeta Kirsana". (reż. Magdalena Pięta) Jest on jak najbardziej słuszny, bo mnie faktycznie potrzebne są tylko takie szachy, ale... ja umiem grać tylko w głupie.

Można powiedzieć, że wraz ze zmianą miejsca zamieszkania zostałem wrzucony na szachowy ocean - bezpośrednio na głęboką wodę i okazuje się, że ledwo umiem pływać. Właściwie to tylko utrzymuję się na wodzie, a z tygodnia na tydzień coraz mniej mnie zostaje na powierzchni. Czas skończyć z porównaniami!

Czas to powiedzieć wprost - gram tragicznie. Nie dość, że wolno to i niedokładnie. Nie mam stabilizacji w grze, a właściwie im mniej czasu tym bardziej siła gry spada - co ciekawe niezależnie czy to końcówka, czy jeszcze gra środkowa. Plus jest oczywiście taki, że gram regularnie w 3D z silnymi przeciwnikami. Co prawda zderzam się jak maluch z ciężarówką, ale przyjdzie kiedyś taki czas gdy będę jeździł czołgiem. Miałem skończyć z porównaniami, ale chyba nie dam rady.

Ta gra z pewnością kiedyś zaprocentuje, pytanie tylko kiedy to nastąpi. Mam nieodparte wrażenie, że szybko to nie nastąpi, ponieważ mam mało czasu na jakikolwiek szachowy trening, czy nawet grę poza tymi turniejami. Nawet nie gram internetowych blitzów co można rozumieć jako progres lub regres. Może gdybym je grał to byłbym w stanie nieco szybciej wykonywać ruchy. Do mnie po prostu nie dociera, że P15' to nie są szachy klasyczne, a 3' do 10' to w 90% przegrana mimo pozycji. W teorii to wiem, w praktyce jeszcze nie.

Wracając na zakończenie do tytułu tego wpisu - tak, jestem głupcem wśród geniuszy, albowiem wcześniej byłem geniuszem wśród głupców. Jeżeli brać pod uwagę samopoczucie to lepiej czułem się jako geniusz, ale myśląc pod kątem szachowego rozwoju rozsądek nakazuje mi wybrać drugą opcję.

niedziela, 23 września 2012

Dwa oblicza Breloczka

Po wielu perypetiach, po długiej przerwie, pomimo przeciwności w końcu zagrałem w turnieju szachów klasycznych! Tak, nastał ten moment, który mógłby być swego rodzaju rehabilitacją po nieudanym Memoriale Braci Bieluczyków, ale tak oczywiście nie było. Zagrałem w Mistrzostwach Wrocławia.

Można to zmyślnie wytłumaczyć - w pierwszej połowie turnieju grała połowa mnie, a połowa mnie to czwarta kategoria i na takim właśnie poziomie zagrałem, a nawet niżej. Miałem grać jak nigdy wcześniej nie grałem, a zagrałem tak jakbym nigdy wcześniej nie grał. Na początku zapowiadało się dobrze - dużo lepsza pozycja z wieloma słabościami przeciwnika, ale postanowiłem sobie podstawić materiał za... no właśnie zero punktów. Nie załamując się wypunktowałem dwóch kolejnych rankingowo słabszych przeciwników, a w czwartej rundzie dotarło do mnie, że dawno nic nie podstawiłem, więc czemu nie teraz? O partii można powiedzieć prosto - cytując "Samych Swoich" - ot i nastał koniec na samym początku.

Na drugą połowę turnieju, wróciła do mnie moja druga połowa - na szczęście. Na trzy ostatnie rundy wyszedłem niemal jak nowo narodzony. Z tych partii jestem naprawdę zadowolony, ale jest dopiero kilkanaście godzin po turnieju i patrzę na nie przez pryzmat pierwszych czterech. Można powiedzieć, że wrócił do mnie wzrok, bo w końcu widziałem jakieś dobre posunięcia. W piątej rundzie uciąłem sobie miniaturkę w znienawidzonym "demonowym" systemem grania szybkiego c5 w nieprzyjętym gambicie hetmańskim. Byłem męczony, ale skutek jest pozytywny, bo wykorzystałem debiutową niedokładność przeciwnika. Na rundę szóstą byłem bojowo nastawiony i dostałem bojowy debiut, a mianowicie system nie do końca dobrze mi znany w wariancie klasycznym Caro Kann (6.f4) i już od początku w mojej armii panował chaos, ale sztuką jest nad chaosem panować. Dzięki niedokładności przeciwnika udało się z hukiem wydostać z niedorozwoju, a potem przejść do wygranej wieżówki z trzema pionkami więcej.

Nadeszła runda siódma, a dla mnie moment historyczny w mojej szachowej karierze - pierwsza partia klasyczna z zawodnikiem I kategorii. Chociaż nie do końca klasyczna, bo tempo to można określić mianem szybko-klasycznego. Tak czy inaczej - pierwsza z zapisem. Zagrałem z doświadczoną "jedynką z plusem" system, którego nie lubię, ale dzięki partii rozegranej w ostatniej edycji Team League dobrze był mi znany plan czarnych. Tam powiedziano, że  tej partii sam nie grałem, a więc tą właśnie tym mówcom dedykuję. Historyczna chwila przerodziła się w historyczny sukces, bo udało zmyślnie zastąpić brak jakości dwoma pionkami, które zadecydowały o zwycięstwie. Partię załączam, a tak żeby się pochwalić.

Podsumowując - zdobyłem 5pkt na 7 możliwych i podobnie jak ostatnio w Zabłudowie - 4 miejsce na 21 uczestników.


poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Porażka nawozem sukcesu?

"Każda porażka jest nawozem sukcesu" - ten popularny cytat z "Poranku Kojota" i ja często zwykłem powtarzać po swoich szachowych niepowodzeniach. Niestety o ile tak jest to w moim przypadku działanie jest bardziej długofalowe, a na pewno nie działa to natychmiast.

W swojej grze, a może w swojej psychice zauważyłem jednak poważny defekt! Otóż w każdym turnieju gram dobrze do... pierwszej porażki. Nie wiem, czy jest to często spotykana przypadłość wśród graczy, ale niestety to nie jest dobre. Zresztą u mnie wynik partii zależy od wielu poza szachowych czynników. Dopóki nie przegram turniejowej partii mogę dokonywać cudów na szachownicach. Po porażce mimo iż tego bezpośrednio nie czuć to chyba jednak tracę pewność siebie, swoich ruchów i zaczynam grać czasami nawet nieco chaotycznie.

Zauważyłem to po ostatnim lokalnym, ale dość solidnie obsadzonym turnieju szachów szybkich. Do szóstej rundy jako częściowo nieznana II kategoria rządziłem i dzieliłem na szachownicach wygrywając pewnie 5 partii, ale w szóstej przeoczyłem jedno posunięcie i skończyło się na tym, że z pionkiem więcej musiałem uznać wyższość przeciwnika i co? W kolejnych rundach nic nie zostało z mojej świetności co zaowocowało wynikiem 0,5 pkt z 4 ostatnich partii i 4 miejscem w końcowej klasyfikacji. Wypuściłem nie tylko wygraną partię, ale także turniej.

Jednak to nie jedyny przypadek, w którym grałem do porażki, tak samo było w szachach klasycznych, gdzie po czterech rundach również prowadziłem z kompletem zwycięstw aż zostałem pokonany. Wtedy również skończyło się na 4 miejscu w turnieju, ale nieco lepszym wynikiem punktowym. W Memoriale Bieluczyków przegrałem pierwszą partię i już przez cały turniej grałem jakbym nigdy wcześniej nie grał.

Tak więc problem jest i to poważny. Dopóki nie uporam się z nagłymi zanikami siły gry nie mam co marzyć o dobrych turniejowych wynikach, a niedługo przejdę ze stanu "perspektywiczny" do stanu "przeciętny" nawet wśród lokalnej szachowej społeczności - takiej co z szachami juniorskimi niewiele ma wspólnego.

niedziela, 12 sierpnia 2012

Gra korespondencyjna

Gra korespondencyjna - według wielu odmiana szachów, w której zawodnicy na wykonanie ruchu mają bardzo dużo czasu. Obecnie korespondencyjnie grywa się przez Internet, kiedyś za pomocą listów. Kiedyś to miało sens, dzisiaj gra korespondencyjna została zabita, a szkoda, bo miała ciekawa ideę.

Dlaczego gra, a nie szachy korespondencyjne? Odpowiedź jest prosta! Otóż według mnie w dzisiejszych czasach tej odmiany szachów nie możemy już nazwać szachami. Kiedyś grano z pomocą własnych analiz, własnych zbiorów partii, własnych książek. Dzisiaj do pomocy używa się silnikowych potworów, szeroko rozbudowanych ogólnodostępnych baz, a coraz rzadziej korzysta się z czegoś własnego. Obecnie gra nie polega na znalezieniu ruchu, tylko wybraniu go z pośród propozycji silnika w efekcie czego coraz mniej tutaj jest czynnika ludzkiego.

Zdaję sobie sprawę z tego, że moja opinia jest kontrowersyjna, a nawet bardzo kontrowersyjna i zapewne fani "szachów" korespondencyjnych będą oburzeni, ale mówiąc wprost - korespondencyjne to nie szachy. Spotkałem się z opiniami, że kolokwialnie mówiąc "gówno wiem" i w grze korespondencyjnej człowiek pokonuje z łatwością komputerowego potwora. Oczywiście nie zgadzam się z tym! O ile człowiek potrafi pokonać komputer to tylko w wypadku gdy gra toczy się nie fair. Otóż skoro człowiek potrafi pokonać silnik to ciekawi mnie jak ma zamiar tego dokonać. Książki debiutowe kiedyś się kończą, zbiór partii nie jest nieskończony, analizy też. Nasz blaszany przyjaciel kiedyś w końcu zagra nowy ruch, nową ideę i co wtedy?! Jestem niemal pewien, że Houdini nie wyjdzie z debiutu, czy też z przygotowania przeciwnika na tyle źle, żeby nie mógł tego nadrobić widzeniem na 20 ruchów do przodu. (liczba dwadzieścia jest tutaj użyta przypadkowo, nie wiem na jaką głębokość zejdzie silnik przy tempie np. 15dni na posunięcie)

Tak więc człowiek aby go pokonać również musi posiadać zdolność widzenia na 20 ruchów do przodu. I tu właśnie z pomocą przychodzi... silnik, czyli wszystko się zgadza i człowiek ogrywa silnik, ale? Ale w tym wypadku walka rozgrywa się nie fair play. Skoro silnik jest po obu stronach szachownicy, a po jednej dodatkowo siedzi człowiek, to znaczy, że siły od początku partii są nierówne.

W związku z tym pozwolę sobie sformułować następujący wniosek: "Człowiek nie jest w stanie pokonać silnika szachowego w partii na dowolne tempo".

Ostatnio na szachowe.pl podjęto dyskusję nad zaletami i wadami gry korespondencyjnej. Według pierwotnej idei tej dyscypliny zalet jest naprawdę mnóstwo - pogłębienie zdolności analizy, lepsze zrozumienie debiutów, nauka dokładnej realizacji przewagi i wiele wiele innych. Niestety obecna forma zabija niemal wszelkie wartości gry korespondencyjnej, które mogłyby się przydać w grze praktycznej. W związku z tym w obecną formę gry korespondencyjnej według mnie nie warto grać.

wtorek, 17 lipca 2012

Breloczek w ataku

Na szachowe.pl jeden z użytkowników polecał turniej - kurnikowy cykliczny turniej tempem 7min na zawodnika. Zgromadza on sporo, bo około 30 zawodników o różnym szachowym poziomie, więc jest z kim grać. W związku z tym, że nie jest to już przypadkowy kurnikowy turniej chciałem w nim zagrać, ale wcześniej nie było ku temu okazji. Dzisiaj jednak znalazłem chwilkę wolnego czasu... i zagrałem.

Zagrałem w ataku, to chyba kwestia tego, że powoli zaczyna oddziaływać na mnie książka Jacoba Aagaarda, którą nawiasem mówiąc kończę. Z tym, że w blitzu chyba nie da się inaczej, bowiem na moim poziomie chyba o wiele łatwiej atakować niż bronić.

Na początek dostałem przeciwnika rankingowo silniejszego i to nawet sporo silniejszego, bo o 200 oczek. Kwestia jeszcze tego, czy mój ranking nie jest zaniżony. (tego nie wiem)


Przeciwnik zagrał agresywnie w debiucie i postawił mnie przed problemem - jak rozwinąć skrzydło królewskie. Zadanie jednak udało mi się wykonać dość sprawnie i po tym jak przeciwnik postanowił dokonać przeciwstawnych roszad (co prawda ja roszady nie zrobiłem, ale mogłem zroszować już tylko w jedną stronę) mogłem już lekko naciskać po lini c. Gdy udało mi się umieścić bardzo silnego skoczka na c5  to pozycja stała się bardzo fajna, szczególnie, że przeciwnik zaczął się gubić i po prostym manewrze hetmana doprowadziłem do wygranej pozycji. 

Kolejną partią, w której wyszedł mi dość fajny atak jest partia z rundy czwartej, gdzie dane mi było grać białymi gambit - Blackmar Diemer.


Tym razem to ja byłem rankingowo mocniejszy więc w gruncie rzeczy poszedłem na dwa wyniki zgodnie z łacińskim "aut vincere, aut mori". Przeciwnik wpadł w moją pułapkę i wyszła taka oto miniatura, partia może nie powala, ale cieszy, a przecież od jakiegoś czasu gram tylko radosne szachy.

Jednak nie jestem jeszcze mistrzem ataku i mając olbrzymi atak go tracę, tak było w rundzie szóstej, gdzie przeciwnik uciekł mi niejako z pod noża. Tak czy inaczej atak do momentu, w którym miałem mniej niż minutę jakoś się trzymał, ale blitz charakteryzuje się też tym, że tu nie ma punktów za styl. Tym razem grałem "atak Trompowskiego", który jeszcze (staram się jednak zmienić) jest moją bronią na wszelkie obrony indyjskie.


I ostatnią partią jest partia z... ostatniej rundy, gdzie wyszło mi całkiem fajne poświęcenie gońca za 3 pionki z królewskiej fortecy oraz nadzieje ataku. Tym razem było ono poprawne, czyli w teorii bez ryzyka i sprowokowało błąd u przeciwnika w efekcie czego skończyłem partię matem.


Na zakończenie powiem, że w mojej ocenie zagrałem dość dobry turniej (5,5/9 ; 10/39) i z wyjątkiem 2 partii zagrałem całkiem fajne szachy.


poniedziałek, 9 lipca 2012

Progres w regresie na memoriale Braci Bieluczyków

I stało się, dobiegł końca turniej, na który czekałem od zakończenia sesji maturalnej. Turniej nadszedł, forma nie i wyszło jak wyszło. Zagrałem słabo, żeby nie powiedzieć fatalnie. Miałem atakować - z ataku zostawały figury przy zapisie przeciwnika - moje figury, bo jego dalej stały na tekturowej szachownicy.

I żeby to uprościć moją grę można skomentować jednym szachowym cytatem - "Groźby silniejsze niż ich wykonanie", od pierwszej do ostatniej partii. Po prostu byłem jak pszczoła pozbawiona żądła - umierałem powoli, runda po rundzie, aż nadeszła runda czwarta, gdzie udało się zmartwychwstać.

Runda czwarta przyniosła mi fantastyczne, genialne posunięcie, które postawiło mnie w sytuacji bez ataku, bez figury - tak jak wcześniej - pszczoła bez żądła. Przeciwnik był jednak niekonsekwentnym "bokserem". Po zadaniu kilku ciosów, gdy byłem już na deskach pozwolił mi wstać, otrzepać się, a potem go znokautować posunięciami rozpaczy, radosnymi szachami.

Kolejny przeciwnik to pod względem szachowej siły symbol mojego upadku - najsłabszy rankingowo zawodnik turnieju, tutaj trzeba było go tylko wyczekać spokojnie wzmacniając - ale ja wciąż grałem radosne i co ciekawe nawet skuteczne szachy. W kolejnej rundzie przeciwnik mnie olał, bo nie da się inaczej wytłumaczyć tego blitza, na szczęście klasyczne zawsze wygrają z blitzem.

Nadszedł też i jedyny pozytyw turnieju - przegrana końcówka, którą... wygrałem. Po błędzie przeciwniczki z wygranej na szachownicy stanął remis, ale na tym turnieju dla mnie nie istniało coś takiego jak remis i mając pionka więcej wyciągnąłem za uszy wygraną. Na tym pozytywy się zakończyły ostatnie dwie rundy to przegrane i choć pierwsza była w całkiem dobrym stylu, to druga trochę oddana za darmo. Przeciwnik przypieczętował moją śmierć ściskając mnie za odstałego piona na tyle dokładnie, że pozycja mi się posypała jak domek z kart.

Podsumowując, straciłem swoją koronną broń - skuteczność w grze białym kolorem, w tym turnieju białe bierki w ogóle nie punktowały z wyjątkiem partii, w której zwycięstwo przeciwnik podał mi na tacy. Znacznie lepiej punktowały czarne, bo aż 3 razy udało się tym kolorem wygrać. Moja gra wyglądała gorzej, niż jeszcze jesienią, czyli nastąpił tytułowy progres...w regresie.

piątek, 15 czerwca 2012

Nie ma talentu?!

Nie nie, nie chodzi o słaby rozwój mojego szachowego umysłu - chociaż faktycznie jest on dość słaby. Chodzi o stwierdzenie, chodzi o zderzenie czołowe przekonań jednego z przekonaniami drugiego. Niestety jest to czołówka popularnego "małego fiata" z minimum samochodem dostawczym. Chociaż, jak mawiał Budda w konfrontacji strumyka ze skałą zawsze wygrywa strumyk.

Wobec stwierdzenia Buddy musiałbym się jednak zgodzić, że talentu w szachach nie ma, a jednak uważam, że jest. W swoich wywodach nie będę jednak oryginalny, będę jak większość, a mianowicie talent jest, ale bez odpowiedniej pracy zanika. Skoro nie miałem być oryginalny, to znaczy, że ktoś już tak uważa, ba uważa tak rzesza ludzi. 

Na fakt istnienia bądź nie istnienia talentu w szachach nie możemy jednak patrzeć tylko z perspektywy szachów. Jest to sport, sport może nie jak każdy inny, ale oparty na tym samym - na rywalizacji. Wygrywa ten, który do danego poziomu potrafi dojść szybciej. Mówimy tu oczywiście o ograniczeniach wiekowych, bo trudno stwierdzić, że Anand doszedł do swojego poziomu szybciej niż np. Carlsen. Brak składowej części rozwoju jaką jest talent powoduje pewne zachwiania, bo jak logicznie wytłumaczyć fakt, że wszyscy robią to samo, a wygrywa tylko jeden?

Chcąc podejść do sprawy matematycznie (a może nawet fizycznie) należało by rozpisać rozwój jako iloczyn lub sumę czynników. Według mnie bardziej odpowiedni byłby iloczyn. Tak więc przyjmijmy, że rozwój(r) = praca (p) x talent(t). Otrzymujemy równanie r= p x t. Jeżeli talent nie istnieje to t = 1; rozwój zależy więc od wykonanej pracy. Ale skoro mamy dwóch ludzi, którzy dostali 10h na nauczenie się grania w szachy i w pojedynku np. 10 partii jeden z nich wygrywa znacznie, powiedzmy 7-3, to trudno uznać, że rozwój pierwszego jest równy rozwojowi drugiego. W związku z tym brakuje nam czynników - możemy dodać szczęście (s), ale jak mawia sportowe powiedzenie szczęście sprzyja lepszym, a tutaj w teorii lepszego nie mamy, czyli szczęście się równoważy (s=1). Nie przychodzą mi do głowy inne czynniki, które można by dodać do równania. Wychodzi więc, że talent musi istnieć.

Stwierdzenie iż talent = pracowitość jest wg mnie swego rodzaju ukryciem talentu. Do wyjaśnienia tego potrzebny jest inny przykład: mamy 2 osoby potrafiące czytać i mają 1h czytania. Według teorii braku talentu powinny przeczytać tyle samo, okazuje się jednak, że jedna z nich przeczytała więcej. Nie można powiedzieć, że pracowała mniej - czas był przecież ograniczony. Ale z punktu widzenia matematycznego można! Otóż talent jest tutaj pod postacią współczynnika zawartego w pracy(P). Otrzymujemy równanie P=k x p. Gdzie mała literka p jest wartością stałą, natomiast k różni się w zależności od osoby. 

Podsumowując - trudno mi zrozumieć stwierdzenie iż rozwój szachowy oparty jest jedynie na pracowitości, bowiem skoro pracuję tyle samo co inni, a efekty mojej pracy są gorsze/lepsze niż efekty pracy innych to coś w tym jednak musi być. Można to nazywać jak się chce, ale ogólnie przyjęło się nazywać to niczym innym jak talentem. Szachowym talentem zostaje ten, kto robi duży postęp, w krótkim czasie.

Wpis nie powstał od tak: Szachowy talent - dowody na jego istnienie

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Szachy szybkie na 3+

Za mną dwa turnieje w szachach szybkich - jeden słabo obsadzony, a drugi już z obsadą dość solidną. Może poziom rankingowy na kolana nie powalał, ale było z kim pograć i pograłem.Wniosek nasuwa się sam - nie umiem grać w szachy szybkie!

Szachy szybkie to oryginalne połączenie blitza i szachów klasycznych. Jest to dla mnie zupełnie odrębna dziedzina szachów, w którą też trzeba umieć grać - gospodarować czasem. Trzeba ocenić, które ruchy zagrać niemal od ręki, a nad którymi pomyśleć, ja spośród 40-50 ruchów w partii od ręki grałem może 10-15 co jest stanowczo zbyt małą ilością jak na 15min czasu. W 6 partiach na 9 rozegranych miałem straty czasowe, ale nie byle jakie - zwykle to było 2min do 9, lub nawet ekstremalnie 58s do 10 min. Elementarne błędy w technice rozgrywania szachów szybkich poza szachownicą również wpłynęły na wynik punktowy.

Brak jakiejkolwiek praktyki turniejowej to kolejna sprawa, która jeżeli chcę dobrze grać musi zostać poprawiona. Granie w internecie to nie to samo. Inne emocje, inna atmosfera. Na turniejach gram strasznie nierówno - brakuje mi solidności, co prawda w 90% gram powyżej IIIkat, ale partie znacząco powyżej IIkat to już u mnie rzadkość.

Zagrałem na równo 1800, więc na poziomie swojej kategorii stąd moja ocena 3+. Kilku partii jednak żałuje i nie mogę sobie wybaczyć szczególnie jednej, za miesiąc szachy klasyczne, więc zobaczymy jak to będzie.

Turniej szachowy o Puchar Burmistrza Miasta Siemiatycze

sobota, 2 czerwca 2012

Anand mistrzem, dobry mecz!

Emocje związane z meczem o szachowy tron powoli już opadają, więc jak to mam w zwyczaju w końcu to skomentuję. Przede wszystkim dużo osób twierdzi, że mecz był nudny, według mnie tak nie było, aczkolwiek pokazał nam po części jaki wpływ na szachy mają komputery.

Z mojego punktu widzenia - gracza, który ruch 1.d4 wybrał jako swój główny wybór mecz był z pewnością dobrym materiałem do podpatrywania najlepszych. Dobrze przygotowani ludzie pokazywali jak wyrównywać i jak walczyć w obronie Grunfelda czy też w obronie słowiańskiej. Niestety, tam gdzie mistrzowie kończą tam juniorzy zaczynają - wiele z tych końcówek dla mnie nie jest tak oczywistych.

Pierwsze co rzuca się w oczy to niewątpliwie to, że na 12 partii aż 10 skończyło się remisem. Jest to wynik zarówno dobrego przygotowania obu zawodników, ale też swego rodzaju wpływ komputerów na szachy. Zrobiło na mnie wielkie wrażenie, że w całym meczu mało było posunięć słabych oznaczonych jako "?", a nawet mało było takich "?!". Zawodnicy grali niemal bezbłędnie i dlatego pewnie te stwierdzenia o tym, że było nudno. Według mnie trudno było oczekiwać, że po wielomiesięcznych przygotowaniach jeden z zawodników zacznie sypać poświęceniami o wątpliwej reputacji. 

Wynikiem asekuracyjnej (w pełni zrozumiałej) postawy obu zawodników była konieczność gry dogrywki w szachach szybkich. I okazało się, że i tak źle i tak niedobrze - gdy zawodnicy zaczęli się mylić i nastała gra, której oczekiwano, ale przez wielu zdobycie tytułu przez Ananda zostało niejako zbojkotowane. Anand mistrzem w szachach szybkich - mówiono. Tutaj tylko chciałbym przypomnieć, że to nie był mecz o Mistrzostwo Świata w szachach klasycznych, tylko w szachach, które mają wiele odmian - w tym również szachy szybkie i "blitza".

Anand zdobył tytuł zasłużenie, choć to pretendent Gelfand chyba stworzył lepsze wrażenie na szachownicy. Nie mamy w szachach remisów z plusem jak ma to miejsce w warcabach, więc remis to wciąż 1/2 punktu. Gelfand atakował, ale Anand dobrze bronił i tak został Mistrzem dzięki czemu niewątpliwie stał się jednym z wybitnych szachistów w historii.

wtorek, 29 maja 2012

Głupie szachy drogą do nikąd

Tytuł tego posta wiąże się bezpośrednio z ostatnimi wydarzeniami w mojej szachowej drodze. Otóż kilka dni temu, po maturach i wszystkim z tym wydarzeniem związanym, nadszedł oczekiwany turniej szachowy w Bielsku Podlaskim. Jako, że południowa część województwa podlaskiego z szachów nie słynie, tak i Bielsk wpisywał się w szarą rzeczywistość, ale to wciąż jedna z nielicznych okazji pogrania z kimś na żywo i gry o coś z nielicznymi ELOwcami. Sam turniej silnie obsadzony nie był - 2x II kat i 1x III - to nie brzmi imponująco, ale występuje tam bardzo ciekawe zjawisko. Juniorów w tych rejonach dawno nie ma - czego dowodem jest fakt, że ja tutaj jestem "gwiazdą nowego pokolenia". Grający tutaj ludzie to seniorzy, a nawet można by rzec oldboye na poziomie do III kat. grający w tytułowe "głupie szachy".

Sam termin wpadł mi do głowy przy oglądaniu pojedynku dwóch lokalnych zawodników. Na "głupotę" szachów składa się wiele czynników i ciężko je od tak wypisać, ale są to między innymi:

a) tworzenie wolnego pionka kosztem 5 pozostałych, dodatkowo nie ma możliwości by tak stworzony wolniak dał zwycięstwo - zawodnik uparcie twierdzi jednak, że po swojej błyskotliwej kombinacji miał wygraną - tylko się pomylił

b) Oddawanie pionków za cenę wyjątkowo niepoprawnych ataków. Owe skomplikowane ataki da się wybronić 1 posunięciem, ale mimo to 3 pionki za atak to "niska" cena.

c) Bezmyślne dublowanie pionów - dublak to zawsze słabość i ja też to powtarzam, że lepiej mieć dwa pionki w szeregu niż jeden za drugim, ale nie można przecież zapominać, że po zdublowaniu pionków f2 f3 przeciwnik ma silny atak po lini G. Według przeciwnika grunt to zdublować piony, atak się wybroni.

d) Plan? Ogranicza się do 1-2 posunięć, pływanie w planach jest tutaj czymś normalnym, ale to jeszcze nic. W "głupich szachach" plan ma tylko jedna strona - przeciwnik tylko przesuwa pionki.

Oto w skrócie 4 przykłady "głupich szachów" - oczywiście każdy początkujący w takie głupie szachy gra, ale zwykle każdy z tego wychodzi, niestety lokalna "elita" pokochała takie szachy i tak gra bez postępów już n-ty rok. Niestety tylko nieliczni z nich wiedzą, że nie grają dobrze. Zwykle taki zawodnik zawsze wie lepiej - co więcej wie lepiej o tym co powinna grać II kat, a nawet doradza I kategoriom.

Co mi w tym przeszkadza? Ich przesadzona pewność siebie i "chamskie" zachowania przy szachownicy jak i poza nią. I choć dzielnie wysłuchuje ich mądrości, jednocześnie karając ich za nie na szachownicy, to jednak chciałbym aby poziom szedł w górę, a nie pójdzie.

Na szczęście z szachowego bagna, niektórym udaje się wyrwać i partie z takimi zawodnikami to czysta przyjemność. Przykładem jest partia z 1844 elo, gdzie wymienialiśmy się silnymi taktycznymi atakami, a "eksperci" zapewne nawet nie widzieli idei dużej części ruchów. Partię niestety przegrałem - bo takie pozycje ciężko rozgrywać mając 50s, gdy przeciwnik ma jeszcze 10min. Mimo tego każdy ekspert na moim miejscu "klepałby jak Najman w matę".

Różnica między grą z rodzynkami, a przeciętnością to jak różnica między slumsami, a bogatą dzielnicą. W "głupich szachach" dominuje wysoki prymitywizm i nijak ma się on z robieniem postępu, a także z przydomkiem szachów - "królewską grą".

wtorek, 1 maja 2012

Najlepszy był Kasparov

Spory na szachowe.pl dotyczące najlepszego szachisty wszechczasów skusiły mnie do wygłoszenia swojej opinii na ten temat. Oczywiście w dyskusji o tym kto jest najlepszy każdy będzie miał swojego faworyta i nigdy nie dojdziemy do consensusu. 

Wybitnych szachistów było, jest i będzie wielu. Ciężko nazwać najlepszym kogoś, kto jeszcze gra, więc walka o bycie najlepszym toczy się głównie między tymi, którzy już nie grają (głównie dlatego, że pokazali już pełnię swoich szachowych możliwości). Z przeszłości łatwo jest "szastać" nazwiskami kandydatów do objęcia tronu: Jose Raul Capablanka, Paul Morphy,"kombinacje poprawne i moje" Michaiła Tala, "gdy gram czarnym wygrywam, bo jestem Czigorin", "Searching for Bobby Fisher", błąkający się po Syberii Spassky, wspaniały, ale zamęczony w 1984 Karpov i "Internetowy robiący wszystko sam" Kasparov. Ale jak tu dokonać wyboru?!

Wybór jest ciężki, ale ja stawiam na Kasparova. Symbol szachów podobnie jak Fisher i Spassky tak i Karpov z Kasparovem swoimi meczami o Mistrzostwo Świata zainteresowali szachami cały świat. Wybór jak dla mnie mógł paść tylko na niego, bo:

1.
Najwyższy ranking ELO w historii należy do Kasparova! 2851 oczek do dziś pozostaje niepobitym rekordem. Wszak Carlsen jest już całkiem blisko to trzeba nadmienić, że jest to... uczeń Kasparova.

2.
Najlepszy debiutant na liście ELO.2595! Ranking dla wielu arcymistrzów nie do osiągnięcia, dla Kasparova to jednak ranking wejściowy. To osiągnięcie również do dziś nie zostało pobite.

3.
 Mistrz Świata w Szachach... przez 15 lat. Mistrzostwo Świata osiągało wielu, ale niewielu potrafiło się na pozycji numeru jeden szachów utrzymać takdługo, jak zrobił to Kasparov.

4. 
Wygrywał i remisował z szachowymi silnikami! To właśnie on był wyznacznikiem, czy maszyna przerosła człowieka, czy jeszcze nie. Zbieg okoliczności, ale marketingowo bardzo istotny.

5.
Nerwy ze stali. Jak inaczej wytłumaczyć serię remisów przy stanie 1:5 w meczu o Mistrzostwo Świata z Karpovem? Come back Kasparova okazał się skuteczny i mecz przerwano, ale jeśli wierzyć opiniom ekspertów prawdopodobnie pokonałby wyczerpanego już Karpova. Rok później Kasparov już wygrał... w wieku 22 lat!

6. Sieje postrach do dzisiaj, chociaż już nie gra aktywnie, to mimo szachowej emerytury wciąż swoim rankingiem zajmowałby 3 miejsce na świecie, w meczach pokazowych dalej pokazuje, że pamięta jak chodzą pionki. Zajął się jednak trenowaniem i to przyniosło efekt, wychowanek Kasparova jest na czele rankingu i to właśnie on jest najbliżej pobicia jego historycznego rankingu.

Dla mnie to wystarcza, by to właśnie Kasparova nazwać najlepszym szachistą wszechczasów.

Caruana ograny przez Olszewskiego

 Fabiano Caruana - 19 letni włoski junior, przyszłość szachów. Niestety jak na juniora przystało zdarzają mu się feralne partie. Cieszyć się mogą Polacy, bo to z nimi Caruana ostatnio dość często przegrywa. Pierwszy był Bartel w Moskiewskim Aerofłot Open, a teraz trudnej bądź co bądź sztuki dokonał... Michał Olszewski w Drużynowych Mistrzostwach Włoch.

Co do samej partii, wariant Najdorfa w obronie sycylijskiej. Caruana szybko próbował przejść do ataku, ale Michał doskonale się bronił, a efektem obrony było zdobycie pionka. Tej przewagi jak się okazało Polak już nie oddał, a nawet powiększył o kolejnego piona. Przejście do końcówki wieżowej, a w niej również doskonała gra Olszewskiego i zwycięstwo z topowym juniorem świata staje się faktem!


sobota, 14 kwietnia 2012

Dwa mecze o Mistrzostwo Świata

Ale zaraz, przecież mecz o Mistrzostwo Świata jest jeden - w Moskwie. Niby tak jest, ale mam pewne obawy co do tego jaki poziom zaprezentują szachiści w tym meczu. Wystąpią dwaj klasowi zawodnicy, czyli Boris Gelfand i Viswanathan Anand. 

No właśnie, Anand. Forma tego zawodnika z pewnością nie jest najwyższa. Można tłumaczyć, że szykuje nowinki na mecz, że nie chce nic ujawniać, ale... skupianie się na remisach w Bundeslidze to raczej nie jest to - mistrz ma wygrywać i straszyć. Anand tymczasem nie dość, że nie wygrywa, to przegrywa. Pogromcą mistrza okazał się Sergei Tiviakov, który do ścisłej czołówki na pewno nie należy, nie jest progresującym juniorem, co więcej nigdy nie miał chociażby 2700. 

Rywal Ananda również nie popisuje się na europejskich szachownicach, ale trudno coś powiedzieć o jego formie, ponieważ od wygrania przez niego turnieju pretendentów tyle go widzieliśmy. Zagrał oczywiście w paru turniejach, ale występ można ocenić jako średni. Chociaż mówi się o tym, że szachy należą do młodych szachistów to jednak w meczu spotykają się 40 latkowie. Ogrania im nie brakuje, ale czy będzie ten ogień?

No tak, ale co to za drugi mecz? Drugi mecz to oczywiście spotkanie Vladimira Kramnika z Levonem Aronianem. Według mnie to właśnie tutaj zostanie wyłoniony najlepszy szachista globu. Spotykają dwaj szachiści o rankingu 2800+. Jeden i drugi należą do zawodników już ogranych, ale wciąż głodnych sukcesu. Ich wyniki w turniejach są bardzo obiecujące - Kramnik wygrał turniej w Dortmundzie, a Levon bardzo dobrze sobie poradził w TATA STEEL Wijk and Zee, który skończył na pierwszym miejscu. Zapowiada się ciekawa walka na szachownicy!

Z przyjemnością obejrzę partie z tych dwóch spotkań jednak mam wrażenie, że długo oczekiwany mecz o Mistrzostwo Świata może okazać się niewypałem, a niedoceniane spotkanie Kramnik-Aronian szachowym hitem.


środa, 11 kwietnia 2012

Szachy - nie dla szkół

Jeden ze sposobów promowania szachów - wprowadzenie ich do szkół. Pomysł oryginalny, ale już sprawdzony - wprowadzono go w Armenii, a dziś zbiera się tego plony, co ważne pozytywne. Jednak naszym krajem pozostaje Polska, czyli inne warunki, inne możliwości. Osobiście jestem przeciwny wprowadzeniu szachów do szkół, dlaczego?

Po pierwsze jest to z technicznego punktu widzenia niewykonalne. Brakuje nam instruktorów, ludzi w ogóle potrafiących grać w szachy. Bez wykwalifikowanych trenerów i instruktorów ciężko marzyć o sukcesie. Oczywiście mamy "trochę" instruktorów, ale jeżeli chcemy szachy zrobić przedmiotem szkolnym potrzeba ich znacznie więcej niż mamy w chwili obecnej.

Po drugie w szachy nie będzie umiał grać każdy, owszem wzrośnie liczba szachistów, ale przeciętnych. Liczba wybitnych pozostanie niemalże niezmieniona. Przy dzisiejszej młodzieży w gimnazjach i szkołach ponadgimnazjalnych projekt ma szanse powodzenia w naprawdę nielicznych placówkach. W szkołach podstawowych owszem, może się on sprawdzić, dzieci takie interesują rzeczy nowe, trudnych gimnazjalistów nie zachęcimy do gry w szachy, bo przecież to gra dla inteligencji (w opinii trudnego gimnazjalisty oczywiście).

Po trzecie nie odniesie to spodziewanych efektów. Szachy rozwijają - taka jest ogólna opinia, pomagają myśleć logicznie, planować itd. Uczą także przegrywać, przegrywać z honorem, ale tego uczy też piłka nożna. Nie zaobserwujemy tutaj znacznego podwyższenia poziomu inteligencji uczniów gimnazjów i wyżej. Gimnazjalista - nawet ten inteligentny będzie grał w kolejną grę, uprawiał kolejny sport. Szachy nie nauczą go myśleć i planować, oczywiście gra w klubie nauczy go odpowiedzialności za wynik drużyny, ale to samo ma przecież w siatkówce. Szachy jako czysty aspekt gry nie uczą praktycznie nic. Przynajmniej ja żadnych wymiernych korzyści na tle umysłowym i wychowawczym nie zaobserwowałem. Jeżeli chodzi jednak o małe dzieci, to jak wskazują badania w Białymstoku, gdzie szachy wprowadzono wpływają one na wyniki testów i oceny uczniów. Ale dzieci w II klasie podstawowej przykładają się do tematu bardziej niż uczeń liceum.

Po czwarte w porównaniu do matematyki czy polskiego szachy nie mają żadnego respektu. Nikt sobie przecież nie wyobrazi, że nie zda do następnej klasy, bo nie umie grać w szachy - niedorzeczne prawda. Szachy w szkole staną się szybko czymś na kształt religii, gdzie każdy zdaje, bo nawet dyrektor śmieje się księdzu w twarz, gdy nie chce puścić ucznia do następnej klasy. Zero respektu, więc przedmiot będzie olewany, a po co nam szachy w szkole, na których uczy się tylko garstka - ta sama garstka przyjdzie do klubu szachowego i odniesie znacznie większe korzyści niż wyniosła by z lekcji w szkole.


Jestem jednak za szachami w szkole, gdy będzie to prowadzone na zasadzie "kółka szachowego" dla osób chętnych. Takie rozwiązania już w polskich szkołach funkcjonują i mają się całkiem dobrze. Według mnie jest to znacznie lepsze niż wprowadzenie szachów do szkoły w roli przedmiotu obowiązkowego.

niedziela, 8 kwietnia 2012

Szachy - dlaczego to wciąż sport niszowy?

Szachy - sport, który kojarzy każdy, grywa niewielu. Jako sport - względnie pozbawiony wad - nie trzeba specjalnych predyspozycji fizycznych, rozwija mózg, wyobraźnię, pomaga w nauce. Sport nie jest jednak popularny, bo albo nie ma jak go pokazać, albo się po prostu nie chce.

Wydaje się, że szachów nie trzeba promować, bo w ogólnym postrzeganiu przez społeczeństwo są wystarczająco rozreklamowane - każdy przecież wie co to za sport, wie jakie są zalety oraz wie, że praktycznie szachy nie niosą za sobą niczego szkodliwego. Każdy rodzic chciałby przecież aby jego dziecko bawiąc się jednocześnie uczyło, rozwijało. Rodzice więc chętnie prowadzają swoje dzieci na zajęcia szachowe o ile takowe są w danej miejscowości. Jednak szachy nie mają niczego co mogło by przyciągnąć kibiców. Dlaczego?

Odpowiedź jest prosta - aby kibicować trzeba też grać. Nie mówię tu oczywiście o rodzicach dopingujących swoje pociechy w turniejach szachowych. Jeżeli gra Kramnik z Aronianem to patrząc na szachownicę okiem amatora nie widzimy nic, nie ma aktualnego wyniku (z pomocą przychodzi ocena silnika), nie ma emocji. Natomiast jak gra Barcelona z Realem mamy ogromne emocje, od razu widzimy co się dzieje i dodatkowo - musimy tylko wiedzieć kilka rzeczy, a może i nawet tego nie, bo dowiemy się jak włączymy mecz. Szachy potrzebują przygotowania widza do oglądania tej dyscypliny. Można powiedzieć, że zasad gry w szachy również można się nauczyć poprzez oglądanie partii, ale szachy to też sport dla elit, więc jak przeciętny widz ma się tego nauczyć patrząc w ekran?

Potencjalnego widza trzeba do szachów zachęcić. Widok rozmyślającego godzinami Carlsena raczej temu nie sprzyja. Według mnie rozwiązaniem są tutaj szachy błyskawiczne - kontrast dla ogólnego postrzegania szachistów. Ten sam Carlsen, który myśli godzinami nagle całą partię rozgrywa w 30s, całość dzieje się szybko i widowiskowo - tego chcą kibice! Potencjał widzę też w żywych szachach. Dwie szkoły rozgrywają między sobą mecz szachowy na placu w centrum miasta - wydarzenie dla przechodniów na pewno ciekawe i można o tym zrobić reportaż, wyemitować w mediach.

Szachy mają też konkurencję, która sprawnie wykorzystuje niemoc w promowaniu szachów - przykładem może być curling. Sport wybitnie nieciekawy - 8 zawodników wypuszcza 16 kamieni w dwóch różnych kolorach, wygrywa ta, która umieści swój czajnik bliżej środka. Oto uproszczony obraz tej dyscypliny - w Polsce nie ma warunków do jej rozgrywania (jest mało torów curlingowych) a jednak Mistrzostwa Świata i Europy znalazły się w ramówce Eurosportu. Kolejna dyscyplina - kolarstwo setki ludzi na rowerach jadą...jadą...jadą. Sporty elektroniczne mają inną sytuację, są widowiskowe, ale opinia społeczeństwa jest nieprzychylna (siedzą przy komputerze, zabijając się nawzajem i psując wzrok, marnując życie).

Kończąc dość długą jak na mnie wypowiedź chciałbym powiedzieć iż w mojej ocenie szachy nie wykorzystują w Polsce swoich szans do pokazania się w mediach zarówno lokalnych jak i ogólnokrajowych. Wynika to z braku instruktorów tej gry i stereotypu szachów jako gra rozwijająca, ale nudna.

sobota, 7 kwietnia 2012

Rozważania na temat oceny pozycji

Ocena pozycji, to bardzo trudna umiejętność, ale z pewnością kluczowa dla każdego zaawansowanego szachisty. Taki też temat poruszył na forum thinkerteacher, pokusiłem się więc o dłuższą wypowiedź, a sam temat zaciekawił mnie tak bardzo, że wciąż szukam odpowiedzi. Mój "podstawowy" zestaw elementów przy pomocy, których możemy oceniać pozycję to:

1) Znaczenie materiału
1.a Znaczenie materiału jest proporcjonalne do charakteru pozycji?
1.b Znaczenie materiału a faza partii
1.c Równoważność materiału - pojęcie względne
1.d Skrajne przypadki


2) Groźby własne i przeciwnika
2.a Podział gróźb na: "natychmiastowe", w "średnim odstępie czasu", w "długim odstępie czasu". oraz "bardzo ważne", "ważne" "nieistotne"
2.b Strona stwarzająca więcej gróźb ma lepszą pozycję?
2.c Groźba przejścia do końcówki
2.d Zuzgwang, czyli jak samemu narobić sobie krzywdy

Całość znajduje się tutaj: szachowe.pl [Ocena pozycji - jakie elementy uwzględniać?]

Pisanie artykułów szachowych jeszcze nie jest moją mocną stroną, ale mogę się tym trochę pobawić :)

czwartek, 16 lutego 2012

Bartel wygrywa Aerofłot 2012!

No proszę, historyczny sukces polskich szachów, pisze o nim nawet Eurosport, może doczekamy się informacji w polskich telewizjach. A kto tego dokonał? Mateusz Bartel - aktualny mistrz Polski człowiek grywający regularnie podobno niepoprawną obronę holenderską oraz "bojowe" szachy grając na skraju poprawności i zawsze na wygraną. Osobiście myślałem, że do Bartla nigdy się nie przekonam, a to dlatego, że z gry na skraju poprawności niewiele wynikało i był czymś pomiędzy Świerczem a Wojtaszkiem. Od teraz jednak będę wiernym kibicem Mateusza i bacznie przeglądał jego partie.

Styl wygranej w tym turnieju jak dla mnie można ocenić bardzo wysoko. "Zminiaturyzowanie" Fabiano Caruany - 8 zawodnika pod względem rankingu ELO na świecie to klasa światowa. Poniżej wstawiam wam sławną już na całym świecie miniaturkę.

sobota, 11 lutego 2012

Blitz - 3 minutowy nałóg

Blitz - najbardziej widowiskowa forma szachów. To ona obudziła we mnie zainteresowanie tą grą, a teraz stała się moim "nałogiem", od którego chociaż się staram nie mogę się uwolnić. Nałóg jak każdy inny jest groźny lub jak kto woli szkodliwy. Duża ilość granych blitzów o ile nie odbija się na sile mojej gry (przynajmniej tak myślę) to powoduje straty - czasowe. Partia blitza trwa bowiem około 5-6min, a skoro rozgrywam ich około 10-15 dziennie, to około godziny przeznaczam na blitza. Skoro spędzam ten czas na graniu w szachy to chyba wszystko powinno być dobrze...

Problemem jest jednak to, że często gram bezcelowo, od tak nie mam co robić to zagram. Przez to ilość wyraźnie dominuje nad jakością rozgrywanych partii, a co za tym idzie po prostu stoję w miejscu. Skoro tak, to czemu dalej gram te blitzy? Blitz ma jedną podstawową zaletę - jest krótki i nie zależy nam na jego wyniki. Dzięki temu mogę go grać o każdej porze dnia nie obawiając się tego, że zaraz ktoś mi przerwie. (spokój w moim domu można osiągnąć dopiero od godziny 19:00) Tym oto sposobem swoją grę w szachy wypełniam blitzami, blitzami i od czasu do czasu partiami ligowymi. Teraz czas, w którym grałbym prawdopodobnie blitza w ramach walki z nałogiem przeznaczam (bądź też marnuję) na prowadzenie bloga, a ty (o ile ktoś to czyta) na jego czytanie :)

Blitz, pomimo, że z jego graniem walczę wciąż pozostaje i z pewnością pozostanie moją ulubioną formą szachów i z pewnością nigdy całkowicie z niego nie zrezygnuję, próbuję go tylko ograniczyć...