poniedziałek, 9 lipca 2012

Progres w regresie na memoriale Braci Bieluczyków

I stało się, dobiegł końca turniej, na który czekałem od zakończenia sesji maturalnej. Turniej nadszedł, forma nie i wyszło jak wyszło. Zagrałem słabo, żeby nie powiedzieć fatalnie. Miałem atakować - z ataku zostawały figury przy zapisie przeciwnika - moje figury, bo jego dalej stały na tekturowej szachownicy.

I żeby to uprościć moją grę można skomentować jednym szachowym cytatem - "Groźby silniejsze niż ich wykonanie", od pierwszej do ostatniej partii. Po prostu byłem jak pszczoła pozbawiona żądła - umierałem powoli, runda po rundzie, aż nadeszła runda czwarta, gdzie udało się zmartwychwstać.

Runda czwarta przyniosła mi fantastyczne, genialne posunięcie, które postawiło mnie w sytuacji bez ataku, bez figury - tak jak wcześniej - pszczoła bez żądła. Przeciwnik był jednak niekonsekwentnym "bokserem". Po zadaniu kilku ciosów, gdy byłem już na deskach pozwolił mi wstać, otrzepać się, a potem go znokautować posunięciami rozpaczy, radosnymi szachami.

Kolejny przeciwnik to pod względem szachowej siły symbol mojego upadku - najsłabszy rankingowo zawodnik turnieju, tutaj trzeba było go tylko wyczekać spokojnie wzmacniając - ale ja wciąż grałem radosne i co ciekawe nawet skuteczne szachy. W kolejnej rundzie przeciwnik mnie olał, bo nie da się inaczej wytłumaczyć tego blitza, na szczęście klasyczne zawsze wygrają z blitzem.

Nadszedł też i jedyny pozytyw turnieju - przegrana końcówka, którą... wygrałem. Po błędzie przeciwniczki z wygranej na szachownicy stanął remis, ale na tym turnieju dla mnie nie istniało coś takiego jak remis i mając pionka więcej wyciągnąłem za uszy wygraną. Na tym pozytywy się zakończyły ostatnie dwie rundy to przegrane i choć pierwsza była w całkiem dobrym stylu, to druga trochę oddana za darmo. Przeciwnik przypieczętował moją śmierć ściskając mnie za odstałego piona na tyle dokładnie, że pozycja mi się posypała jak domek z kart.

Podsumowując, straciłem swoją koronną broń - skuteczność w grze białym kolorem, w tym turnieju białe bierki w ogóle nie punktowały z wyjątkiem partii, w której zwycięstwo przeciwnik podał mi na tacy. Znacznie lepiej punktowały czarne, bo aż 3 razy udało się tym kolorem wygrać. Moja gra wyglądała gorzej, niż jeszcze jesienią, czyli nastąpił tytułowy progres...w regresie.

2 komentarze:

  1. Chujowo zagrałeś i tyle.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zagrał tak jak potrafi. Nie ma co płakać tylko nadal się bawić szachami. Olać hejterów.

    OdpowiedzUsuń