piątek, 15 czerwca 2012

Nie ma talentu?!

Nie nie, nie chodzi o słaby rozwój mojego szachowego umysłu - chociaż faktycznie jest on dość słaby. Chodzi o stwierdzenie, chodzi o zderzenie czołowe przekonań jednego z przekonaniami drugiego. Niestety jest to czołówka popularnego "małego fiata" z minimum samochodem dostawczym. Chociaż, jak mawiał Budda w konfrontacji strumyka ze skałą zawsze wygrywa strumyk.

Wobec stwierdzenia Buddy musiałbym się jednak zgodzić, że talentu w szachach nie ma, a jednak uważam, że jest. W swoich wywodach nie będę jednak oryginalny, będę jak większość, a mianowicie talent jest, ale bez odpowiedniej pracy zanika. Skoro nie miałem być oryginalny, to znaczy, że ktoś już tak uważa, ba uważa tak rzesza ludzi. 

Na fakt istnienia bądź nie istnienia talentu w szachach nie możemy jednak patrzeć tylko z perspektywy szachów. Jest to sport, sport może nie jak każdy inny, ale oparty na tym samym - na rywalizacji. Wygrywa ten, który do danego poziomu potrafi dojść szybciej. Mówimy tu oczywiście o ograniczeniach wiekowych, bo trudno stwierdzić, że Anand doszedł do swojego poziomu szybciej niż np. Carlsen. Brak składowej części rozwoju jaką jest talent powoduje pewne zachwiania, bo jak logicznie wytłumaczyć fakt, że wszyscy robią to samo, a wygrywa tylko jeden?

Chcąc podejść do sprawy matematycznie (a może nawet fizycznie) należało by rozpisać rozwój jako iloczyn lub sumę czynników. Według mnie bardziej odpowiedni byłby iloczyn. Tak więc przyjmijmy, że rozwój(r) = praca (p) x talent(t). Otrzymujemy równanie r= p x t. Jeżeli talent nie istnieje to t = 1; rozwój zależy więc od wykonanej pracy. Ale skoro mamy dwóch ludzi, którzy dostali 10h na nauczenie się grania w szachy i w pojedynku np. 10 partii jeden z nich wygrywa znacznie, powiedzmy 7-3, to trudno uznać, że rozwój pierwszego jest równy rozwojowi drugiego. W związku z tym brakuje nam czynników - możemy dodać szczęście (s), ale jak mawia sportowe powiedzenie szczęście sprzyja lepszym, a tutaj w teorii lepszego nie mamy, czyli szczęście się równoważy (s=1). Nie przychodzą mi do głowy inne czynniki, które można by dodać do równania. Wychodzi więc, że talent musi istnieć.

Stwierdzenie iż talent = pracowitość jest wg mnie swego rodzaju ukryciem talentu. Do wyjaśnienia tego potrzebny jest inny przykład: mamy 2 osoby potrafiące czytać i mają 1h czytania. Według teorii braku talentu powinny przeczytać tyle samo, okazuje się jednak, że jedna z nich przeczytała więcej. Nie można powiedzieć, że pracowała mniej - czas był przecież ograniczony. Ale z punktu widzenia matematycznego można! Otóż talent jest tutaj pod postacią współczynnika zawartego w pracy(P). Otrzymujemy równanie P=k x p. Gdzie mała literka p jest wartością stałą, natomiast k różni się w zależności od osoby. 

Podsumowując - trudno mi zrozumieć stwierdzenie iż rozwój szachowy oparty jest jedynie na pracowitości, bowiem skoro pracuję tyle samo co inni, a efekty mojej pracy są gorsze/lepsze niż efekty pracy innych to coś w tym jednak musi być. Można to nazywać jak się chce, ale ogólnie przyjęło się nazywać to niczym innym jak talentem. Szachowym talentem zostaje ten, kto robi duży postęp, w krótkim czasie.

Wpis nie powstał od tak: Szachowy talent - dowody na jego istnienie

1 komentarz:

  1. Wszystko można wyjaśniać za pomocą takiego hasła jak "pracowitość". Gorzej, gdy badania pokazują, że przy takich samych warunkach i pracowitości jeden zawodnik osiąga poziom 1800, a drugi 2200 ;). Wtedy warto poszukać czegoś takiego jak "fart" lub "szczęście" ;)

    OdpowiedzUsuń