niedziela, 15 grudnia 2013

Breloczek na szachownicy #3

Dzień Dobry! Seria Breloczka na szachownicy doczekała się odsłony numer trzy. Ku zdziwieniu i zaskoczeniu wszystkich znów wygrałem...czyli po prostu w tej serii zwykły się pojawiać tylko korzystne dla mnie partie. Moja drużyna grała w IV Lidze, a ja na drugiej szachownicy. Przeciwnik o jedno oczko elo słabszy także trzeba było wykazać "różnicę poziomów". A co do tego, że wrzucam tylko wygrane, to wrzucam tylko takie, by utrzymać się w przeświadczeniu, że jestem dobry. W rzeczywistości gram słabo, a widać to w partiach, które przegrywam, ale te nie są już dostępne dla wszystkich.

środa, 13 listopada 2013

Breloczek na szachownicy #2

Po wielu miesiącach od ukazania się pierwszej partii nadeszła pora na partię numer dwa. Niektórzy po zobaczeniu tej partii powiedzą - poszedł na łatwiznę. A wcale nie, po prostu chciałem się pochwalić! Nie przedłużając - tak zadebiutowałem w IV lidze na trzeciej szachownicy!

Quo Vadis Domine?!

No właśnie, dokąd zmierzam? Nie wiem! Wiem za to doskonale dokąd zmierza ten blog, ale... sam nie mogę się z tym pogodzić. Otóż, żeby wszystko było jasne, tip top i bez zbędnych spekulacji - ten blog przecież musi upaść. Nie jest to przecież "Psychologia i szachy", gdzie posty pojawiają się nieraz częściej niż codziennie. Tutaj pojawia się mało, lub jak kto woli - niewiele. Jakość też jest wątpliwa, bo mój poziom szachowy nie jest tak wysoki jak myślałem chociażby w chwili, gdy blog powstawał.

Dlaczego więc powstał ten post? Pewnie dlatego, że gdyby nie powstał oznaczałoby to iż wszystkie poprzednie spisane zostały na straty, a trochę czasu na nie poświęciłem. Można by zrobić małe podsumowanie, powstało tu parę ciekawych tekstów (moim zdaniem oczywiście), jedna seria, której kontynuacja... nastąpi. Mowa oczywiście o jakże ogromnej kolekcji partii komentowanych pt. "Breloczek na szachownicy", która liczy obecnie jedną partię. Upadła dlatego, że komentowanie jej jest problematyczne. Mam problem z polską czcionką w pgn4webie, a dodatkowo zginął mi zapis partii, która miała być druga, ale cóż... muszę z tym żyć. Bardzo możliwe, że seria po dwóch partiach przeżyje rozkwit, a szachowo mówiąc: transpozycję. Chcę bowiem zmienić formę prezentacji partii, ale niczego nie obiecuję.

Blog na szczęście nie ma fanów, nikt go za bardzo regularnie nie czyta, może dlatego, że nikt go też regularnie nie pisze. Przez pewien okres dokuczała trochę konkurencja, ale tego bloga nigdy nie powinno być tak jak i mnie - na szachowej mapie. Ja za to na szachową mapę zamierzam wejść, może nie koniecznie tą samą, którą posiada konkurencja.

Wróćmy jednak do tytułu! Otóż pytanie było dokąd zmierzam, szachowo mogę śmiało powiedzieć, że nastąpił czas dużych przemian. Zrezygnowałem ze starego stylu gry i wprowadzam w swoją grę trochę "polotu". Doskonale oddaje to cytat z utworu zespołu (?) Lipali : "chcę się swobodnie unosić, zrzucam te betonowe buty i wiem, że mogę!" Czy będą to zmiany na lepsze? Tego nie wiem, ale czuję, że w tym tkwi sukces! Zmieniłem też szachowy cel - nie chcę już kategorii, rankingów, chce się dobrze bawić i grać coraz lepiej. Oczywiście sportowa złość zostaje!

czwartek, 4 kwietnia 2013

Breloczek na szachownicy #1

 Witam, wraz z początkiem wiosny, a przynajmniej tej kalendarzowej w mojej głowie pojawiły się nowe pomysły, a oto i jeden z nich. Otóż postanowiłem zwiększyć obecność szachów na bądź co bądź szachowym blogu i planuję stworzyć serię partii komentowanych (lepiej lub gorzej) przeze mnie. Będą to moje partie, nie ukrywam, że większość wygranych. Nie przedłużając zapraszam do obejrzenia pierwszej partii rozegranej w cyklu Otwartych Mistrzostw Wrocławia.


Podsumowując tą partię to jest ona na swój sposób śmieszna. Białe na siłę chcą ustawić swoją strukturę i same tworzą sobie słabości. Już w fazie debiutu białe nawarzyły sobie piwa, a przez resztę partii musiały je wypić. Słabość na d4, wytworzona już w czwartym posunięciu została aż do końca partii.

piątek, 29 marca 2013

Qui non laborat, non manducet

Zaczynamy ponownie od łaciny! W łacinie wszystko brzmi mądrze, a każdy chce tak brzmieć. Ja też chcę, ale nie zaczynamy od niej tylko i wyłącznie z tego powodu. Powodów jest wiele, ten najważniejszy jest taki, że po prostu lubię łacińskie cytaty i często je przeglądam. Co prawda za dużo ich nie pamiętam, ale ich polskich odpowiedników już trochę znam. Właściwie do dzisiejszego tematu pasowałyby co najmniej dwa cytaty, ale zachowam je sobie na przyszłe posty.

"Kto nie chce pracować, niech nie je" - wydaje mi się, że to do mnie wreszcie dotarło. Doszło do mnie, że poziomowo w szachach stoję w miejscu i ten stan nie zmieni się bez treningu. A stało się to właściwie z dnia na dzień. I tak zacząłem trenować, chociaż na razie dość nieporadnie i ogólnikowo, ale do łask wróciły "Agresywne szachy 2" Jacoba Aagarda, zadania na ChessTempo, a nawet przejrzałem kilka książek debiutowych.

Szachy są jednak brutalne, mianowicie nie pokażą postępu od razu. I tak oto gdy zacząłem trochę "ćwiczyć" to wyniki w turniejach spadły i zaczynam grać gorzej po serii dobrych występów w Otwartych Mistrzostwach Wrocławia w szachach klasycznych. Ale to może lepiej najpierw dostać mocno po dupie, aby potem spokojnie iść do góry. W treningu ważne jest aby eliminować swoje błędy, bo szachy według mnie promują zawodników zrównoważonych, czyli takich, którzy w każdej części partii są wstanie grać z mniej więcej taką samą siłą. Największą trudnością dla mnie jest to, że swoje błędy muszę wyłapywać sam, a w związku z moim krótkim stażem mogę to robić źle.

Doszedłem też do rewolucyjnych wniosków. Mianowicie postanowiłem skrócić długości postów tutaj, a to po to, żeby pojawiało się ich więcej, ale krótszych. Dlatego na teraz koniec.

czwartek, 28 lutego 2013

Reanimacja

Kartezjusz mawiał "cogito ergo sum" co oznacza nic innego jak myślę, więc jestem. Co prawda nie jestem Kartezjusz, ale znów tu jestem i mam parę przemyśleń. Długo nie pisałem, ale w moim szachowym życiu działo się sporo, głównie za sprawą turniejów. Zagrałem sobie dwa tempem klasycznym i kilka tempem szybkim. Wobec tego pisanie bloga odstawiłem na boczny tor i nie będę się okłamywał, że to nadrobię. Statystyka jest nieubłagana, tutaj posty pojawiają się mniej więcej co miesiąc.

Zwykle po wstępie przechodziłem do tego co tam na turnieju było, ale gdzieś wyczytałem, że w tym blogu obowiązuje pewien schemat breloczkowego posta. Tak więc wyłamiemy się ze schematu i napiszemy... co tam na turnieju było. Turnieje poszły dobrze, przynajmniej według mnie, bo są tacy co twierdzą inaczej. Przybyłem, pograłem i udało się rozegrać kilka dobrych partii, kilka średnich partii i trzy partie kompletnie do dupy w tym jedna wygrana. Udało się też wygrać książkę, którą o dziwo przeczytałem, może dlatego, że ma 120 stron. Zwie się "Kombinacje szachowe według Tarrasha" i można ją polecić jak pisze autor dla graczy do II kategorii, tak więc gracze do II kategorii - polecam.

Skoro przeczytałem książkę to można pokusić się o stwierdzenie, że coś tam trenuję, ale to byłoby nadużycie. Wciąż jestem mało poważny i wciąż mój trening to klepanie blitza i od czasu do czasu turniej szachów szybkich, które czasem wychodzą dobrze, a czasem źle. Jednym słowem mój plan treningowy nie zmienił się w ani jednej kwestii. Tak sobie tkwię w złym planie, ale jak mówił Capablanka - lepszy zły plan od żadnego, czyż nie?

Stałem się jednak wielkim fanem rankingów internetowych, które dla wielu graczy są jakimś tam wyznacznikiem siły gry. Oczywiście względem danego serwera. Ja jednak uważam iż nie należy po nich oceniać zawodników, bo bardzo łatwo jest je nabijać. Dla przykładu na FICS mam ranking wyższy od bardzo wielu zawodników, którzy w bezpośrednim starciu ograliby mnie jak dziecko. Straciłem też motywację do grania partii klasycznych w Internecie (ale to już było..), ale na przekór temu postanowiłem rozegrać sezon w Team League - a tak dla treningu, który może w końcu kiedyś zacznę. Partia klasyczna na ekranie monitora nie jest dla mnie tym, czym partia twarzą w twarz, po prostu nie ma tego "czegoś".

Chciałbym się odnieść do jeszcze jednej, bardzo ważnej rzeczy. Mianowicie słyszałem pogłoski, a nawet wiem kto je głosi, o tym, że na moim blogu będą pojawiać się wysokiej klasy materiały szkoleniowe i pokaże wszystkim jak powinno się takie coś robić. Otóż rozważam opcję wrzucenia co jakiś czas jakiegoś diagramu, głównie przedstawiającego moją głupotę, ale  wysokiej klasy to tutaj nie ma, nie było i nie będzie. 

wtorek, 8 stycznia 2013

Pecunia non olet

Tak, to kolejny wpis. Pierwszy w 2013 roku i pewnie nie ostatni. Zacznę od cytatu, co powoli staje się moją blogową normą. Mianowicie zawsze lubiłem cytat kapitana drużyny strażników z filmu "Mean Machine", który brzmi: "Wygrajmy, i wygrajmy ładnie". Cytat tak mi się spodobał, że przeniosłem go jako swoją filozofię szachów. Na szczęście od czerwca rozpocząłem terapię, a terapeutów miałem wielu. Dziś z niej zostało już tylko "wygrajmy".

Leczono mnie różnie, raz po pozycyjnych słabościach, raz taktycznie. W roli lekarzy występowały osoby w różnym wieku, od dzieci po dorosłych. Patrząc z perspektywy ostatniego turnieju terapia zostawiła po sobie niewyobrażalne skutki. Ale chociaż mnie wyleczono to jestem niezadowolony, bo przecież ciężko byłoby się cieszyć z porażki swojej filozofii.

Dość porównań, które stają się drugą blogową normą, chociaż podejrzewam, że są słabe i zupełnie bez sensu. Czas na konkrety, a mianowicie przeczytałem sobie "Agresywne szachy" i pojechałem na turniej z myślą - będę atakował. I to był negatywny skutek przeczytania tej książki, ale bardzo cenna lekcja. Otóż książka bardzo fajnie opisuje atak i wspaniale tłumaczy jego ideę, ale brakuje w niej ostrzeżenia dla takich baranów jak ja. Najlepiej o treści "nic na siłę" - prostej i klarownej. Miałem atakować i atakowałem - problem w tym, że na siłę. Atakowałem nawet wtedy, kiedy się nie dało. Co więcej zainspirowany książką postanowiłem partie skończyć w środku pomijając końcówkę. Chciałem więc kończyć partię tam, gdzie byłem obiektywnie najsłabszy - genialna taktyka turniejowa. Trzeba było wyciągnąć wnioski z porażki, po której została bajeczna częściówka na elo.

I myślę, że to się udało. Chociaż jak zawsze mam problem z pierwszymi partiami w turnieju, które idą mi strasznie pod górę. Zagrałem w turnieju B, głównie z braku czasu na pięciodniowy szachowy maraton, ale też należy wspomnieć o aspekcie finansowym. Po raz pierwszy jawnie postawiłem sobie za cel wygranie czegoś. (oczywiście po opublikowaniu listy nagród) Chodziło głównie o to, żeby turniej się zwrócił i zagrać "za darmo".

Pierwszy dzień turnieju dał mi dużo jeżeli chodzi o obranie taktyki w pozostałych partiach, chodzi głównie o wybranie swojego najlepszego elementu gry. To, który wybrałem pozostawię jednak w tajemnicy. Cieszę się, że nie zaślepiłem się na cały turniej i szybkie przemyślenia w jego trakcie dały oczekiwany rezultat. Sam styl gry pozostawia jednak wiele do życzenia, a mianowicie chciałbym go zmienić. Z przykrością patrzyłem na inne szachownice, gdzie znajomi osiągali przewagi jakości, lekkich figur, czy nawet wież z przeciwnikami, z którymi ja męczyłem się po to by zdobyć najmniej ważnego pionka. Wynika to z gry pozbawionej ryzyka, boję się ryzykować mimo, że nie stoję tak źle na płaszczyźnie taktyki. (ocena subiektywna)

Najlepiej moją grę opisuje rozmowa zasłyszana wśród widzów:
X: Jak tam stoi?
Y: Lekko lepiej, znów będzie męczył.

Nie podoba mi się mój styl, ale podobają mi się osiągane dzięki niemu wyniki. Spokojna gra póki co dała mi najwięcej sukcesów, ale nie dała mi ciekawych partii. Szachista, którego jedynym celem jest wygranie partii powinien natychmiast zaprzestać gry w szachy, więc to chyba dobrze, że odczuwam potrzebę wygrania partii szalonej. Trzeba się tylko przełamać!

niedziela, 16 grudnia 2012

Bądźmy poważni

Dawno tutaj nie zaglądałem, czytelników raczej nie mam, bo wpisy tutaj pojawiają się jak paczki na poczcie - losowo. Raz jest ich więcej raz mniej, chociaż trzeba przyznać, że ostatnio jest ich mało. Spowodowane jest to tym, że mam trochę mało czasu na prowadzenie bloga, a dodatkowo mało tematów, które odważyłbym się poruszyć.

Na wasze nieszczęście w przedświątecznym okresie znalazłem właśnie czas by głosić moje denne teorie i opowiadać mało ciekawe historie. Zacznę od tego, że konkurencja upada, dodatkowo namaszcza ten nędzny blog jako kontynuacje. Szczerze to nie mam nawet pojęcia czym spowodowany jest ten upadek, ale  z pewnością wyjdzie na plus. Zamiast popisów słownych zobaczymy (mam nadzieję) grę praktyczną i popisy na szachownicy. Dojście do pierwszej kategorii nie będzie już tylko teoretycznym poradnikiem opartym na bujnej wyobraźni, zostanie poparty praktycznym doświadczeniem. Konkurencja jednak nie odchodzi w milczeniu, a wręcz przeciwnie, zamierza krytycznym okiem spojrzeć na mnie, moje teorie i mojego bloga. Z całych sił życzę powodzenia, bo patrząc na częstotliwość wpisów tutaj to będzie niezła katorga oczekiwać na nowe posty.

Krytyka już się zaczęła, zarzucono mi niepoważne podejście, nie mówiąc już o wyznaczeniu granicy, do której dojdę. I jest w tym trochę racji, bo przecież ja nie jestem poważnym zawodnikiem. Jak można mówić o poważnym podejściu kogoś, kto nie trenuje. To tak jak mówić, że piłkarze w Ekstraklasie mają napięty terminarz. A nie trenuje, bo nie mam motywacji i czasu. Nie będę się jednak nad tym rozwodził, bo o czym tu gadać - nie chce to nie trenuję. 

Skoro nie ma treningu, to nie ma postępu, ale to nie nowość bowiem od listopada 2011 roku postępów nie robię systematycznie krocząc do tyłu. Dużo jednak gram, postawiłem na grę praktyczną. Od czasu przeprowadzki do Wrocławia zagrałem więcej partii niż dotychczas w całym życiu. Niemal wszystkie z silnymi zawodnikami. 

Odrzuciłem jednak grę w Internecie partii o długości powyżej 5 minut na zawodnika, a jak je gram to nie traktuję ich poważnie. Dla mnie poważnych szachów w Internecie teraz nie ma i to jest pierwszy objaw mojej przemiany. Teraz z szachowej pustyni przeniosłem się na oazę i Internet przestał być moją jedyną szansą na grę, a zdecydowanie wolę grać poza nim. Szachy to nie tylko figury, to także dwóch zawodników siedzących naprzeciwko siebie, to rywalizacja, której pełni nie da się zaznać w Internetowych partiach.

Na koniec wróćmy do tytułu. Poważny zawodnik to taki, który nie ma słabszych i lepszych dni, nie tłumaczy się także w ten sposób. Wszystkie partie traktuje jako co najmniej walkę o życie, zarówno te grane w Internecie jak i przy drewnianej tudzież kartonowej szachownicy. Trenuje, a co więcej robi to regularnie, konsekwentnie pracując nad sobą, eliminując błędy czy niedoskonałości. 

Jeżeli tak wygląda poważny zawodnik, to "bądźmy poważni" - ja takim nie jestem.

poniedziałek, 22 października 2012

Głupiec wśród geniuszy

"Zawsze powtarzam - mnie są potrzebne mądre szachy, a nie głupie" - tak, to kolejny wpis, który rozpocznę cytatem, tym razem cytat z filmu "Planeta Kirsana". (reż. Magdalena Pięta) Jest on jak najbardziej słuszny, bo mnie faktycznie potrzebne są tylko takie szachy, ale... ja umiem grać tylko w głupie.

Można powiedzieć, że wraz ze zmianą miejsca zamieszkania zostałem wrzucony na szachowy ocean - bezpośrednio na głęboką wodę i okazuje się, że ledwo umiem pływać. Właściwie to tylko utrzymuję się na wodzie, a z tygodnia na tydzień coraz mniej mnie zostaje na powierzchni. Czas skończyć z porównaniami!

Czas to powiedzieć wprost - gram tragicznie. Nie dość, że wolno to i niedokładnie. Nie mam stabilizacji w grze, a właściwie im mniej czasu tym bardziej siła gry spada - co ciekawe niezależnie czy to końcówka, czy jeszcze gra środkowa. Plus jest oczywiście taki, że gram regularnie w 3D z silnymi przeciwnikami. Co prawda zderzam się jak maluch z ciężarówką, ale przyjdzie kiedyś taki czas gdy będę jeździł czołgiem. Miałem skończyć z porównaniami, ale chyba nie dam rady.

Ta gra z pewnością kiedyś zaprocentuje, pytanie tylko kiedy to nastąpi. Mam nieodparte wrażenie, że szybko to nie nastąpi, ponieważ mam mało czasu na jakikolwiek szachowy trening, czy nawet grę poza tymi turniejami. Nawet nie gram internetowych blitzów co można rozumieć jako progres lub regres. Może gdybym je grał to byłbym w stanie nieco szybciej wykonywać ruchy. Do mnie po prostu nie dociera, że P15' to nie są szachy klasyczne, a 3' do 10' to w 90% przegrana mimo pozycji. W teorii to wiem, w praktyce jeszcze nie.

Wracając na zakończenie do tytułu tego wpisu - tak, jestem głupcem wśród geniuszy, albowiem wcześniej byłem geniuszem wśród głupców. Jeżeli brać pod uwagę samopoczucie to lepiej czułem się jako geniusz, ale myśląc pod kątem szachowego rozwoju rozsądek nakazuje mi wybrać drugą opcję.

niedziela, 23 września 2012

Dwa oblicza Breloczka

Po wielu perypetiach, po długiej przerwie, pomimo przeciwności w końcu zagrałem w turnieju szachów klasycznych! Tak, nastał ten moment, który mógłby być swego rodzaju rehabilitacją po nieudanym Memoriale Braci Bieluczyków, ale tak oczywiście nie było. Zagrałem w Mistrzostwach Wrocławia.

Można to zmyślnie wytłumaczyć - w pierwszej połowie turnieju grała połowa mnie, a połowa mnie to czwarta kategoria i na takim właśnie poziomie zagrałem, a nawet niżej. Miałem grać jak nigdy wcześniej nie grałem, a zagrałem tak jakbym nigdy wcześniej nie grał. Na początku zapowiadało się dobrze - dużo lepsza pozycja z wieloma słabościami przeciwnika, ale postanowiłem sobie podstawić materiał za... no właśnie zero punktów. Nie załamując się wypunktowałem dwóch kolejnych rankingowo słabszych przeciwników, a w czwartej rundzie dotarło do mnie, że dawno nic nie podstawiłem, więc czemu nie teraz? O partii można powiedzieć prosto - cytując "Samych Swoich" - ot i nastał koniec na samym początku.

Na drugą połowę turnieju, wróciła do mnie moja druga połowa - na szczęście. Na trzy ostatnie rundy wyszedłem niemal jak nowo narodzony. Z tych partii jestem naprawdę zadowolony, ale jest dopiero kilkanaście godzin po turnieju i patrzę na nie przez pryzmat pierwszych czterech. Można powiedzieć, że wrócił do mnie wzrok, bo w końcu widziałem jakieś dobre posunięcia. W piątej rundzie uciąłem sobie miniaturkę w znienawidzonym "demonowym" systemem grania szybkiego c5 w nieprzyjętym gambicie hetmańskim. Byłem męczony, ale skutek jest pozytywny, bo wykorzystałem debiutową niedokładność przeciwnika. Na rundę szóstą byłem bojowo nastawiony i dostałem bojowy debiut, a mianowicie system nie do końca dobrze mi znany w wariancie klasycznym Caro Kann (6.f4) i już od początku w mojej armii panował chaos, ale sztuką jest nad chaosem panować. Dzięki niedokładności przeciwnika udało się z hukiem wydostać z niedorozwoju, a potem przejść do wygranej wieżówki z trzema pionkami więcej.

Nadeszła runda siódma, a dla mnie moment historyczny w mojej szachowej karierze - pierwsza partia klasyczna z zawodnikiem I kategorii. Chociaż nie do końca klasyczna, bo tempo to można określić mianem szybko-klasycznego. Tak czy inaczej - pierwsza z zapisem. Zagrałem z doświadczoną "jedynką z plusem" system, którego nie lubię, ale dzięki partii rozegranej w ostatniej edycji Team League dobrze był mi znany plan czarnych. Tam powiedziano, że  tej partii sam nie grałem, a więc tą właśnie tym mówcom dedykuję. Historyczna chwila przerodziła się w historyczny sukces, bo udało zmyślnie zastąpić brak jakości dwoma pionkami, które zadecydowały o zwycięstwie. Partię załączam, a tak żeby się pochwalić.

Podsumowując - zdobyłem 5pkt na 7 możliwych i podobnie jak ostatnio w Zabłudowie - 4 miejsce na 21 uczestników.