niedziela, 23 września 2012

Dwa oblicza Breloczka

Po wielu perypetiach, po długiej przerwie, pomimo przeciwności w końcu zagrałem w turnieju szachów klasycznych! Tak, nastał ten moment, który mógłby być swego rodzaju rehabilitacją po nieudanym Memoriale Braci Bieluczyków, ale tak oczywiście nie było. Zagrałem w Mistrzostwach Wrocławia.

Można to zmyślnie wytłumaczyć - w pierwszej połowie turnieju grała połowa mnie, a połowa mnie to czwarta kategoria i na takim właśnie poziomie zagrałem, a nawet niżej. Miałem grać jak nigdy wcześniej nie grałem, a zagrałem tak jakbym nigdy wcześniej nie grał. Na początku zapowiadało się dobrze - dużo lepsza pozycja z wieloma słabościami przeciwnika, ale postanowiłem sobie podstawić materiał za... no właśnie zero punktów. Nie załamując się wypunktowałem dwóch kolejnych rankingowo słabszych przeciwników, a w czwartej rundzie dotarło do mnie, że dawno nic nie podstawiłem, więc czemu nie teraz? O partii można powiedzieć prosto - cytując "Samych Swoich" - ot i nastał koniec na samym początku.

Na drugą połowę turnieju, wróciła do mnie moja druga połowa - na szczęście. Na trzy ostatnie rundy wyszedłem niemal jak nowo narodzony. Z tych partii jestem naprawdę zadowolony, ale jest dopiero kilkanaście godzin po turnieju i patrzę na nie przez pryzmat pierwszych czterech. Można powiedzieć, że wrócił do mnie wzrok, bo w końcu widziałem jakieś dobre posunięcia. W piątej rundzie uciąłem sobie miniaturkę w znienawidzonym "demonowym" systemem grania szybkiego c5 w nieprzyjętym gambicie hetmańskim. Byłem męczony, ale skutek jest pozytywny, bo wykorzystałem debiutową niedokładność przeciwnika. Na rundę szóstą byłem bojowo nastawiony i dostałem bojowy debiut, a mianowicie system nie do końca dobrze mi znany w wariancie klasycznym Caro Kann (6.f4) i już od początku w mojej armii panował chaos, ale sztuką jest nad chaosem panować. Dzięki niedokładności przeciwnika udało się z hukiem wydostać z niedorozwoju, a potem przejść do wygranej wieżówki z trzema pionkami więcej.

Nadeszła runda siódma, a dla mnie moment historyczny w mojej szachowej karierze - pierwsza partia klasyczna z zawodnikiem I kategorii. Chociaż nie do końca klasyczna, bo tempo to można określić mianem szybko-klasycznego. Tak czy inaczej - pierwsza z zapisem. Zagrałem z doświadczoną "jedynką z plusem" system, którego nie lubię, ale dzięki partii rozegranej w ostatniej edycji Team League dobrze był mi znany plan czarnych. Tam powiedziano, że  tej partii sam nie grałem, a więc tą właśnie tym mówcom dedykuję. Historyczna chwila przerodziła się w historyczny sukces, bo udało zmyślnie zastąpić brak jakości dwoma pionkami, które zadecydowały o zwycięstwie. Partię załączam, a tak żeby się pochwalić.

Podsumowując - zdobyłem 5pkt na 7 możliwych i podobnie jak ostatnio w Zabłudowie - 4 miejsce na 21 uczestników.